top of page

Nic tak, jak epidemia (może jeszcze nowotwór w rodzinie) nie weryfikuje, kto po jakiej stronie, kto w jaki sposób. Dzień konfrontacji. Na tym etapie, bo być może w kolejnych tygodniach to się zmieni. Ludzie odzierani z osłonek jak cebulki. W której warstwie kryje się prawda?


Mój idzie nabyć dodatkowy spirytus do dezynfekcji. Ostatnio to towar deficytowy, trzeba czekać na dostawy. Potem diluje – temu flaszeczkę, tamtemu dwie – rozwodzi po rodzinie i znajomych. W telewizji mówią, żeby w takich okazjach delegować jednego przedstawiciela. Mój ma potrzebę działania, pomagania, w bezpiecznych granicach, czuje się wszak odpowiedzialny za kila osób szczególnie. Przygarnia ich do siebie, obdzwania. Chce trzymać rękę na pulsie. Chce rozmawiać, być blisko, jak jeszcze wielu, w odróżnieniu od tych, którzy izolują się zupełnie, zamykają w przestrzeni rodziny, odcinają kontakty (globalnie, tak właśnie czynią kraje, zamykając granice). To rodzaj zabunkrowania, stwarza większe granice komfortu, bezpieczeństwa. Czasem takie zabunkrowanie czyjeś bardzo boli, zwłaszcza, gdy się metaforycznie podaje rękę, raz i drugi. Ale potem przychodzi zrozumienie, dość szybko, bo to czas w którym w psychice wszystko dzieje się szybko, w odróżnieniu od bezruchu za oknem.


Kolejna niedziela, która prawie niczym nie różni się od innych niedziel, dla tych, którzy pracują w domu. Próbujemy oboje, z większym lub mniejszym sukcesem. W tle toczy się walka na tematy polityczne, ale temat koronawirusa nie blednie. Czytamy artykuły, oboje z Moim, chcemy dowiedzieć się jak najwięcej, przetrawić temat, bo tylko tak będziemy mogli zyskać jakiś spokój. Inni uciekają w cytaty, komedie, ezoterykę. Ważne, żeby na czas wyczaić, co dla kogo lepsze i zastosować.


W szpitalach niepokój narasta. Zamykają oddziały, bo personel zaraża się gromadnie. Mimo środków zaradczych oraz czarów, bo chwilowo zabezpieczeń właściwych nie mają. W pomarańczowych kombinezonach XL topią się, potem duszą. Mamy tam znajomych. Staramy się być mentalnie blisko, bo co możemy więcej? Oderwanie nie wchodzi w grę, za dużo ich lęku w nas. Nikt nie wychodzi wieczorem zapalać świec w podzięce, jak czynią to we Francji. Być może to jeszcze nie ten moment.


Zaraza zatacza coraz szersze kręgi, jest coraz bliżej. Wszechobecny strach, żal zaciskający gardło, gdy stoisz pod apteką i patrzysz na babcię, która drży, rozglądając się na boki, do telefonu jednak uspokaja synka/wnuczka, że jest dobrze, wszystko ma i w ogóle jest zrelaksowana, tylko szkoda, że pada deszcz.


Gdy Mój wchodzi do sklepu, bo nie wszystko da się kupić przez Internet, nikt nikomu nie patrzy w oczy. Ile potem będziemy wychodzić z tego stanu nieufności, zamknięcia, ile czasu będziemy się zbierać, żeby podać rękę bez niepokoju, bez wahnięcia, bez wrażenia, że nic nie jest już czyste i bezpieczne, poza przyrodą wokół? A rano w kanale, do którego dawno nie dopływały, pojawiły się ryby. To czas dla nich, oddychają pełną piersią, celebrują życie. Nareszcie bezpieczne. Korzystają z tej chwili, zanim znów znajdziemy sposób, by zacisnąć pętlę.

bottom of page