- Koronablog
- 4 lut 2022

- To się wie. Zawsze – informuje mnie pani fryzjerka – Jest po prostu dziwnie. Inaczej się kaszle, w głowie czuć toksynę. Sama pani zobaczy, jak panią dopadnie.
Mój chorował na coś, co wg testów nie było covidem, aczkolwiek zawsze covid naśladowało, już kilka razy, mnie szczęśliwie omijało. Ale jakiś tydzień w porywach do dwóch temu czuję, że coś na rzeczy jest. Podręcznikowo. Drapanie w gardle, bóle mięśni, katar. Wrzucam to w klucz instrukcyjny pani fryzjerki. Czy wiem, że to to? Czy jest toksycznie? Inaczej? Nie wiem, czyli wypadałoby sądzić, że to jednak nie to. Potwierdzają to również oba testy antygenowe robione z kilkudniową przerwą. Tymczasem infekcja nie ustępuje. Wycisza się na jakieś dwa dni, po czym dziko atakuje. Ścina mnie z nóg o poranku, gdy dyszę do Mojego, że to musi być to. Jest naprawdę dziwnie.
Dzwonię do lekarki. Oczywiście proponuje PCR-a. Pytam, czy jest sens, skoro infekcja już chwilę trwa, zrywami, ona twierdzi, że jak najbardziej. Skoro objawy są i to mocne, powinno wyjść na teście.
Chmury ściskają niebo ciasnym pancerzem, gdy podjeżdżamy pod punkt wymazowy. Przemiły portier wpuszcza nas na parking, uspokaja, że ze dwie, trzy osoby może są. Cieszę się, bo jednak chciałoby się rzecz załatwić szybko, infekcyjna wata wszak ciasno otacza mi czaszkę, w uszach pobrzmiewa tubalny szum tajemnych korytarzy. Skręcamy za budynek, jak pan portier nakazał. Stajemy. Pod drzwiami wije się powabnie zakręcany wężyk z kilkunastu przynajmniej osób. Do tego kilka jest w środku. Zagaduję, czy na pewno wszyscy na test. Nie ma pomyłki, okazuje się, jak najbardziej wszyscy. Czekają i tu i w środku.
- A tylko jedna pielęgniarka pobiera – żali się, owita w lichy płaszcz kobiecinka.
Niestety, nie potrafię jej pocieszyć. Czekamy. Zimno wdziera się dziurkami po wyliniałym pierzu mojej puchówki. Po pół godzinie już swobodnie dygoczę, mimo wełnianej czapki i rajstop z mikrofibry pod spodniami. Szczęśliwie Mój ma właściwości grzewcze, którymi chętnie mnie obdarza, dygoczę więc nieco mniej, niż pozostali.
Mija godzina. Wężyk przesunął się nieznacznie. Teraz staruszka, która stała na pierwszej prostej jest już pod drzwiami, widać, że słania się na nogach. Ktoś proponuje, by weszła. Wchodzi. Pięć minut później wyprowadza ją Krzepka w kitlu, bo staruszka przekroczyła limit.
- Pięć osób w środku! – Krzepka wskazuje karteluszek, który informuje, że na badanie należy wchodzić trójkami.
Przez chwilę kontemplujemy absurd z Chłopakiem Moro i Kobiecinką, a nawet sobie z deczka żartujemy. Tymczasem Krzepka wynosi ankiety i rozdaje wszystkim, jak leci. Wypełniamy na plecach poprzedniego z kolejki, dzielimy długopisami, robi się społecznie. Mija kolejne pół godziny, zaczyna padać. Chronimy ankiety za pazuchą, przywdziewamy kaptury. Staruszka wreszcie wchodzi do środka i z wyraźną ulgą siada na krzesełku przy drzwiach. Nikt nie kaszle, nie kicha, co jest zjawiskiem zagadkowym w covidowej kolejce. Zjawisko tłumaczę mniej więcej godzinę po wszystkim, gdy już funkcje życiowe wracają. Powodem jest szok. Oczywiście, spodziewaliśmy się kolejki w szczycie zachorowań, ale wszyscy liczyli, że pójdzie to szybciej. Tymczasem pod drzwi podchodzą rodzice z dziećmi i - co wieszczy kolejny karteluszek przy wejściu - znikają w środku bez kolejki.
- Fuck! – klnie Chłopak Moro, który przed chwilą przez telefon umawiał się z kimś na wieczór.
Mija kolejna godzina, wreszcie wchodzę do wnętrza. W oczach mi jaśnieje, niemal mam ochotę otworzyć szampana. Dzielimy się uśmiechami z pozostałą ekipą szczęśliwców: starszym panem, Chłopakiem Moro, Rudą W Lokach i Młodziakiem Z Natręctwami. Siedzimy rozstrzeleni zygzakiem w długim korytarzu. Wszyscy przyklepują maski, oddychają tylko półgębkiem, kto wie, który trafiony i ile materiału unosi się nanocząsteczkami w powietrzu. Młodziak raz po raz dezynfekuje ręce. Dostaje ataku paniki, gdy przychodzi kolejna matka z dzieckiem. Ponownie dezynfekuje ręce i dopiero siada.
W tym momencie pojawia siÄ™ Krzepka i przeprowadza odliczanie.
- Tylko piętnaście osób – informuje.
Szczęściarze z nas, jesteśmy w pierwszej piątce. Odprowadzamy ją spojrzeniem, gdy wychodzi, gdy idzie wzdłuż ogonka i odlicza, odcinając go szorstko w połowie. Jęk bólu przetacza się po pomieszczeniu, nie słyszymy co się dzieje na zewnątrz, jednak nikt raczej nie protestuje. Szok jest zbyt duży. Ankiety jedna po drugiej lądują w koszu.
Wymaz przebiega w sympatycznej atmosferze, trwa ułamek sekundy. Pozostałe 10 minut mojego pobytu we wnętrzu, młoda, sympatyczna pielęgniarka trawi na papierologię. Nie wiem, co w tym czasie robi Krzepka.
Wynik przychodzi już późnym wieczorem. Negatywny. Mam więc zapewne więcej szczęścia, niż wielu z kolejki, którzy nie zdążyli się przebadać i nocą dygoczą w pościeli. Z wirusowych dreszczy, frustracji, albo zwykłego przeziębienia po czterech godzinach w kolejce.