top of page

Nagrywamy z Moim opowiadania. Tak ogólnie, żeby się oderwać. Ja czytam, on nagrywa, lekko niecierpliwie, bo jest milion rzeczy, które wolałby robić w tym czasie. Na przykład chciałby iść na długi spacer, a potem położyć się na trawie i posłuchać dźwięków, które jak motyle obsiądą mu uszy. Ale możliwości są chwilowo ograniczone. Zatem nagrywamy. Uczę się trudnej sztuki lektorskiej, własnym sumptem, choć pewnie miałabym u kogo wziąć lekcje. Ale to przecież tak nie do końca na poważnie, trochę w ramach hobby, więc nie ma co świrować.


Potem długo myślę o własnej nieproduktywności. Że inne osoby na przykład wzorowo podchodzą do wolnego czasu wynikłego z odosobnienia i uczą się rzeczy, które mogą im się przydać zawodowo. A ja? Od lat pomstuję, że zamiast skupiać się na pasjach, powinnam była w dzieciństwie uczyć się angielskiego i może jeszcze jakiejś innej BARDZO POŻYTECZNEJ RZECZY i że to byłoby bardzo ok i sensownie. Tymczasem znów zamiast wybrać jakiś onlinowy kurs zarządzania, albo może nauki gotowania (obie kwestie mogą stać się wkrótce zawodowo istotne), to co robię? Śpiewam, nagrywam opowieści, piszę i czytam, notorycznie czytam, z doskoku czyszcząc pojedynczą półkę. Czy to objaw autoagresji? ;)


Robię porządki. Porządkuję zwłaszcza szafkę w przedpokoju, by stworzyć półkę pandemiczną, na której znajdą się rękawiczki, chusteczki odkażające i bawełniane maseczki, bo tylko takie są teraz w zasięgu.


Budzę się nocą. Siedzę przy kompie, coś tam robię, w końcu dopada mnie faza spacerowa. Chodzę więc po domu, przechadzam się, ogarniam przestrzeń. Myślę o duchach tych, którzy odeszli, jakby było, gdyby dotrwali. Wychodzi na to, że byłoby mi znacznie trudniej. Większy niepokój, konieczność wychodzenia z domu i opieki, branie na barki cudzych lęków. Gdy panował SARS 1, tkwiłam w głębokiej żałobie, nie miałam o niczym pojęcia. Co by się stało, gdyby wtedy doszło do pandemii? Lepiej nie myśleć.


Patrzę w głęboką noc, w świat, który jest teraz bardziej światem dla natury, niż dla ludzi. Ten spokój, który sączy się przez ciemność, czy on rzeczywiście tam jest, czy tylko biorąc głębszy oddech po prostu pozbywam się swoich lęków? Że oto wielka fala coraz bardziej się zbliża. Ze prognozy Mojego, tak oczywiste na papierze, właśnie stają się ciałem, gdy lawinowo wzrasta liczba zakażeń i jest coraz więcej ofiar.


Gdy zamykam oczy, widzę samotną osobę zamkniętą w izolatce, bez możliwości kontaktu, z piętnem trądu, samotną i obolałą w gorączce. To się dzieje dla wielu teraz. Dojmująca samotność izolatki, a potem może brak tchu, który przeraża bardziej niż ból. Podnoszę powieki i patrzę w ciemność. Czy skorzystamy z nowej szansy, kiedy to wszystko już się skończy, czy znów zapomnimy, jak o SARS 1? Jak to często bywa w baśniach trzeci raz może być tym ostatnim.


Wynajdujemy u siebie objawy. Tuż po popołudniowej drzemce (nocą sypiam z przerwami, niepokój drąży ciało, wkrada się do snów) obudziłam się z lekkim katarem. Dawniej pomyślałabym o wątku alergicznym. Teraz jestem absolutnie monotematyczna. Zaczynam analizować, czemu ta drzemka przeciągnęła się znacznie, zamiast stałej godzinki potrwała dwie i pół. Czuję, jak uginają mi się nogi, gdy idę dać żarełko świnkom. Czy to już osłabienie?


Mój wstaje od komputera, chrząka, pokasłuje. „Drapie mnie w gardle” – mówi, nawiązując do moich wcześniejszych zwierzeń. Przytulamy się. Jak ma nas dopaść, to razem, na 50 metrach kwadratowych zawalonych rekwizytami związanymi z pracą, izolacja jest czystą abstrakcją. A, niech to, jak ma nas dopaść, to proszę bardzo – buntujemy się. W ciszy każde odmawia litanię do wybranych świętych.


Tymczasem w Llandudno rozgościły się dzikie kozy. Zjadają żywopłoty i kwiaty z ogródków mieszkalnych – informuje BBC News.

bottom of page