top of page

Takie tam rozterki


Nagrywamy z Moim opowiadania. Tak ogólnie, żeby się oderwać. Ja czytam, on nagrywa, lekko niecierpliwie, bo jest milion rzeczy, które wolałby robić w tym czasie. Na przykład chciałby iść na długi spacer, a potem położyć się na trawie i posłuchać dźwięków, które jak motyle obsiądą mu uszy. Ale możliwości są chwilowo ograniczone. Zatem nagrywamy. Uczę się trudnej sztuki lektorskiej, własnym sumptem, choć pewnie miałabym u kogo wziąć lekcje. Ale to przecież tak nie do końca na poważnie, trochę w ramach hobby, więc nie ma co świrować.


Potem długo myślę o własnej nieproduktywności. Że inne osoby na przykład wzorowo podchodzą do wolnego czasu wynikłego z odosobnienia i uczą się rzeczy, które mogą im się przydać zawodowo. A ja? Od lat pomstuję, że zamiast skupiać się na pasjach, powinnam była w dzieciństwie uczyć się angielskiego i może jeszcze jakiejś innej BARDZO POŻYTECZNEJ RZECZY i że to byłoby bardzo ok i sensownie. Tymczasem znów zamiast wybrać jakiś onlinowy kurs zarządzania, albo może nauki gotowania (obie kwestie mogą stać się wkrótce zawodowo istotne), to co robię? Śpiewam, nagrywam opowieści, piszę i czytam, notorycznie czytam, z doskoku czyszcząc pojedynczą półkę. Czy to objaw autoagresji? ;)

 
 
 

Comments


bottom of page