- Koronablog
- 2 paź 2020

Są tacy, którzy odwracają się plecami. Nucą w myślach, kiedy włączają się wiadomości, składają uszy jak motyle skrzydła. Mówią o wszystkim innym, nie o wirusie. A jeśli, to rzucają kilka sarkastycznych uwag i zmieniają temat. Idą dalej. Nie dystansują się, maski wkładają tylko wtedy, gdy trzeba i zawsze nieco niedbale. Nie przyjmują do wiadomości. Przechodzą po krawężniku, nieco chwiejnie.
Są tacy, którzy się awanturują, wrzaskiem i uporem przekrzykują lęk. Płacą wysokie grzywny za tzw. wolność. Przekonują, że nie dadzą się zaczipować, że wirusy to ustawka – może są a może nie, kto ich tam wie! Za to kontrola społeczna jest coraz mocniejsza. Łańcuch zaciska się, to on dusi, nie covid. Czasem organizują demonstracje, czasem ostentacyjnie czekają na policję. Nie odwracają się bokiem, ale idą do walki. Frontalnie. Zmienią przekonania dopiero jak dostaną cios, ewentualnie zapłaci za to ktoś bliski. Bliscy takich często są cisi, wycofani. Nie są w stanie przekrzyczeć, albo zarażają się pewnością.
Są tacy, którzy stosują się do zaleceń bardziej niż trzeba. Nie chcą przyjąć na siebie choćby jednej cząstki wirusa, nawet takiej, która zbyt mała – nie zaraża. Wszędzie noszą maskę ffp3. Przekonują do tego innych. Wykładają długo i cierpliwie słuchającym (bądź nie), bo mają misję, żeby podzielić się wiedzą. A wiedzę mają ogromną, trzymają rękę na pulsie. Każdego ranka po przebudzeniu weryfikują newsy, przeczesują linki. Świadomość bije w nich mocno, arytmicznie. Widać to w spłoszonym spojrzeniu, widać w zacięciu warg, gdy inni patrzą na nich pobłażliwie, albo szemrają za plecami z fałszywą troską. Czasem budzą się rano i rozszczelniają kombinezon, który na siebie nałożyli. Bo jest w nim zbyt ciasno. Jest trudniejszy do ogarnięcia niż ten antywirusowy o strukturze kosmicznej. Długo stoją na balkonie, wystawiając na powietrze zmrużone powieki. Potem mogą kontynuować misję.
Są tacy, którzy cierpią na nerwicę natręctw. Na stałe, nakładają teraz kolejne. Są jak obłożony klepkami dach. Czują, że struktura dachu chwiejna jest i zależna od pogody. Raz na czas pojedyncza dachówka obluzowuje się i wtedy trzeba znaleźć nowy element, dla zabezpieczenia, żeby nie trzeba było podkładać miednicy pod kapiącą deszczem szparę. Długo w noc liczą zmarszczki na kołdrze i chwała Bogu jeśli wyjdzie liczba parzysta. Wszystko co niesparowane jest dodatkowo niebezpieczne. W swojej wewnętrznej samotni są wyobcowani. Kiedy muszą dotykać barierek w tramwaju wchodzą jeszcze głębiej siebie, aż do samej piwnicy, w mrok. Potem długo dezynfekują dłonie na przystanku, aż zaczyna piec skóra, swędzieć skóra po poprzedniej dezynfekcji. Dłonie upstrzone pęcherzami, dłonie pozbawione lipidów, antyseptyczne dłonie, które są obrazem ich wnętrza. Idą ostrożnie, na płycie chodnikowej widzą cząstki wirusa, w wydechu przechodnia – trupie czaszki. Każde wyjście jest dla nich jak wojna, odpoczywają dopiero w domu, już po kąpieli i odkażeniu włosów chusteczką antybakteryjną, dopóki nie zaczną wracać obrazy z dnia - jak relacja tefałenu - każdy obraz bardziej sensacyjny. Nie chcą wziąć różowej tabletki na nerwy, by nie przytłumić czujności. Są gotowi do odparcia ataku, zawsze. Aż przychodzi niedziela, kiedy budzą się rano z płaczem. Łzy płyną podczas gotowania jajek i w trakcie słuchania mszy online, podczas oglądania filmu na Netfliksie i mycia naczyń. W poniedziałek zaczynają cykl na nowo.
Którzy boją się najbardziej?