Parasolowe łowy
- Koronablog
- 9 sie 2020
- 3 minut(y) czytania

W wypracowaniu sobie względnego covidowego dystansu nad morzem, gdzie spędzamy z Moim i przyjaciółką krótkie wakacje, potrzebna jest zdecydowana strategia. Jedyne miejsce na plaży, gdzie potencjalnie zarażeni nie będą na nas prychać bezpośrednio, emitując mikroskopijne kropelki, to parasole. Bo są szerokie na cztery leżaki plus i dodatkowo obwiedzione parawanami. Dystans jest i nawet śladowa intymność, oddzielenie od tłumu z jednego boku plaży i drugiego, gdzie ludzie zdają się nadrabiać deficyty izolacyjne tak, że ich zbiory na siebie zachodzą, plączą się niczym sznurki na wietrze. Poza tym, co tu dużo mówić, parasole fajne są, umożliwiające czytanie i schronienie w razie tropikalnego upału, na który najwyraźniej się zanosi (odpukujemy w kieszeniach w wierzbowe gałązki, Bałtyk wszak lubi sobie pokaprysić).
Już pierwszego dnia orientujemy się jednakże, że zdobycie parasola nie jest takie łatwe i wymaga stosownych zabiegów. Pouczeni mniej więcej przez radosną dziewczynę z nadmiarem witaminy D w komórkach, stawiamy się o poranku na plaży – pomiędzy łagodnie pulsującym morzem a stoiskiem z leżakami. Na plaży pusto, tylko my, mewy, czterech zaspanych facetów i jedna kobieta w stylu fit. Z tego towarzystwa formuje się nieśmiało kształtna kolejka.
Mój idzie do wolnego parasola, rozkłada go i rezerwuje teren ręcznikami, ja montuję się na końcu kolejki i patrzę. Faceci stoją, błądząc wzrokiem po piasku, symetrycznie – dwóch wkurzonych, dwóch duchowo nieobecnych. Pani w klimacie fit w nieustannym ruchu – wykonuje na przemian wymachy ramion oraz rozciąganie mięśnia czterogłowego z wykrokiem i bez. Do tego ja, chwilowo na końcu, zdezorientowana, zagubiona w obyczajach, jako niezupełnie tutejsza jeszcze, w chwili, gdy tamci wyraźnie już na swoim miejscu od wielu dni. Faceci z przodu nawet od bardzo wielu, wyrwani z fazy REM, wstawszy lewą nogą przyciągnęli tu swoje opalone, skacowane, stojące nad przepaścią furii ciała. Widać, że pragną jakoś siebie wyrazić, kopnąć patyk, napluć w piasek, rzucić niewybredną wiąchę na własne żony, które zmuszają ich do porannych rytuałów parasolowych. Bo przecież taka dola faceta ruszyć na łowy, gdy one moszczą wakacyjne gniazda w hotelu z widokiem na atrium, żeby było taniej, ale eleganckim, żeby było o czym opowiadać znajomym, kiedy dokonają już prezentacji opalenizny i trzeba będzie pociągnąć wątek.
Mija z piętnaście minut, podczas których niewiele się zmienia, poza tym, że Mój po urządzeniu zagrody wraca do kolejki i dochodzą inni. Głównie faceci, plus jedna opiekunka do dzieci, przyklejona do bogatej rodzinki. Zauważyliśmy ją już wczoraj, jak się dwoiła i troiła, jak wykonywała akrobacje w celu zdobycia uznania pracodawców, bo każdy przecież potrzebuje potwierdzenia, a że życie to nie bajka, potwierdzeń tego typu często nam skąpi. Jej też. Spoglądamy teraz na nią, uśmiechniętą z natury lub obowiązku i na sznurek facetów, którzy JUŻ CHCĄ ISĆ. Wkurzeni patrzą na stanowisko przydziałowe, gdzie wciąż nikogo nie ma, niektórzy zerkają na wodoszczelne roleksy, jakby to miało przyspieszyć czas przyjścia witaminowej dziewczyny, bo nie zakończenia urlopu. Ten zdecydowanie chcieliby przedłużyć, przeciągnąć, nawet jeśli będą musieli stawać w parasolowym ogonku dzień w dzień do końca świata.
Wreszcie dziewczyna przychodzi, krzepka, radosna. Pani w stylu fit zdążyła przerobić trening poranny i przedobiedni z elementami jogi twarzy, kij wie, co jej zostanie na wieczór. Witaminka radośnie otwiera kramik, wywołując uśmiech u facetów, którzy chwilowo zmieniają nastrój na pogodny, wciągają brzuchy, poprawiają szorty od Ralpha Laurena, ten i ów przeciąga opaloną dłonią po łysinie.
Rześko pobierają pokrycia na leżaki i idą dopełnić rytuału zajęcia terenu, teraz już dumni, że polowanie się udało, że zadbali o miejsce, które przez długi plażowy dzień będzie im domem. Gdzie w pewnym odosobnieniu jednak, spożyją kanapki i gofry z bitą śmietaną oraz strzelą sobie zimne piwo od obwieszonego torebkami popcornu studenta, którego ich żony będą długo odprowadzać wzrokiem.
A poranek na plaży przepiękny jest, pusto i przejrzyście, morze srebrzy się i nawet piasek, mewy przechadzają się w tej chłodnej optycznie, bo nie nastrojowo odsłonie, malowniczo obsiadają falochrony. Warto na to popatrzeć, warto po to wstać i ruszyć do parasolowego ogonka, choć wydaje się, że ten widok to tylko skutek uboczny, nie cel. A jednak nie ma zbyt wielu takich chwil nad morzem w tym covidowym roku, kiedy wszyscy gremialnie ruszyli do kurortów, wierząc w rytuały dezynfekcyjne, licząc, że jakby co, w polskim szpitalu zawsze człowiek się dogada, nawet w izolatce.
Cieszymy się więc z tych chwil, kiedy jesteśmy sam na sam z morzem, plażą i mewami. I celebrujemy je, bo nie wiadomo ile jeszcze trzeba będzie czekać na normalność.
Komentarze