- Koronablog
- 2 maj 2020

Weekend majowy inny, niż wszystkie. Spacer z przyjaciółką. Oczywiście jesteśmy karni, staramy się zachować społeczny dystans. Wszyscy deczko niepewni, spłoszeni, dzicy. Pozamykani we własnych klatkach. Łatwiej wyjść na zewnątrz, gorzej się uwolnić, dlatego przez dłuższą chwilę w samochodzie i tuż po wyjściu z auta oswajamy się.
Idziemy symbolicznie poniekąd, do ZOO. Właściwie w okolice, do Lasku Wolskiego, bo ZOO zamknięte. Jednak można usłyszeć ptaki, a nawet zobaczyć spacerującą tanecznie
po swoim boksie słonicę. Przyklejamy się do ogrodzenia, patrzymy. Spokojna, chodzi,
wznieca trąbą tumany kurzu.
- Bawi się - stwierdzamy.
- Gdzie tam, nudno jej - kwituje pan za ogrodzeniem, który coś tam czyści, czy
naprawia, tutejszy. – Ludzi jej brakuje. Przyzwyczajona, że tu chodzą, a tak to nuda.
Wszystkim ciężko w samotni, zwierzakom również. Pojedyncza łza kręci nam się w oku, gdy tak myślimy, odchodząc, o samotnej słonicy. Jakoś nam łatwiej teraz ją zrozumieć. Bo i nas trochę skóra boli z braku dotyku, trochę głos się łamie, gdy się go użyje, stojąc z bliźnim wreszcie vis à vis. I dziwnie tak, dziko. Nie wiadomo co zrobić z oczami, z rękami, wokół huczy świat, zapomniany świat, zredukowany ostatnio do kontaktu elektronicznego.
Płoszymy myśli, idziemy dalej w las, w ptaki, w słońce, które prześlizguje się przez gałęzie. Natura zawsze pomaga się wyzbierać, znormalnieć, tak też się dzieje z nami. Pod koniec zachowujemy się już niemal jak dawniej. Prawie zapominamy o pandemii.
Gdy dochodzimy do parkingu policjanci w przyłbicach spisują ludzi bez maseczek.