- Koronablog
- 11 maj 2020

Niespokojny wiatr, przesycony wilgocią i zapachem bzów. Już nie interpretujemy tego tak intensywnie jak w pierwszych chwilach pandemii. Początkowe napięcie puściło, skrajne emocje wyciszyły się. Nie myślimy więc, że wiatr ten przyniesie jakieś zmiany, że jest zapowiedzią czegoś niezwykłego – ot po prostu mocno wieje, bo zmienia się pogoda.
A przecież na Górnym Śląsku wirus szaleje. Jak impulsy światła przenosił się po górnikach zwożonych windą na dół. Potem zabierali go ze sobą do domów.
Czy rozejdzie się dalej? Bo przecież nikt już prawie nie przestrzega zakazów. Ludzie rozłażą się po mieście jak stonka, krążą po supermarketach, po placach, stoją w długich kolejkach, z minuty na minutę szybciej zapominają o tym mrocznym czasie, który przecież wciąż jeszcze może powrócić. Zagrożenie tli się cicho, kapryśne, w każdej chwili grozi erupcją.
Rzadko wychodzę, więc wciąż jeszcze przestrzegam odległości, obchodzę ludzi na przystankach szerokim łukiem. Jednak nikt się już na mnie nie rzuca z pazurami jeśli przekroczę linię w sklepie, wręcz odwrotnie – pani z maską zawieszoną na uchu chucha mi gorącym powietrzem w kark. A kiedy przychodzi moja pora, szturcha mnie w łokieć ręką, która obliczała gotówkę. A potem gada i gada, kiedy ekspedientka kroi mi chleb i pakuje bułki. O córce i zięciu, o wnukach, jak to urośli przez te dwa miesiące, kiedy ich nie widziała. I że kupiła sobie nareszcie nowy garnek, bo poprzedni spaliła, kiedy oglądała Zenka na VOD. Nic mnie to nie obchodzi, a jednak słucham grzecznie, bo rozumiem, że pani była zamknięta, a teraz nareszcie ją wypuszczono. Jak w takich okolicznościach może zachować rozsądek?
Boję się, że to się może dobrze nie skończyć. Że skrajne decyzje rzadko są dobrym wyborem. Ale może będziemy mieć szczęście. Może dokonała się już ofiara? Zapłaciły ją te kraje, które były pierwsze.