top of page

Wszechogólna pustka


ree

Dół, nie ustępuje, spotęgowany odstawieniem słodyczy. Mój ciągnie mnie na spacer. Zbyt długo się melinuję w domu. Komputer i gotowanie. Na sprzątanie już nie mam pary, więc jest bałagan. Za to podłoga w przedpokoju lśni. Wybieliła się o ton, może dwa od codziennej dezynfekcji. Niemal widzę te gęstniejące opary unoszące się chmurą chwilę po odkażeniu.

Idziemy więc na spacer po osiedlu. Ludzie w maskach, w maskach na brodach, na czołach, zawieszonych niedbale na lewym uchu. Jest ich więcej, niż w zeszłym tygodniu. Wylęgają. Powoli pokonują nieufność i macają przestrzeń. Codziennie parę kroków dalej, do przodu albo w bok. No więc teraz spotykamy ich sporo. Na uliczkach, na skwerku przy kościele i w kamienistym wnętrzu. Zaglądamy. Obwieszczenia o dopuszczalnej ilości wiernych (jedna osoba na 15 metrów kwadratowych). Kościół duży, więc sporo w środku. Wycofujemy się. Idziemy dalej dość absurdalnie, uliczkami, bo za późno by jechać do lasu, zresztą chcemy jeszcze zaczepić o Rossmana, nabyć trochę środków higienicznych oraz kapcie – artykuł pierwszej potrzeby (od początku izolacji zdarłam już dwie pary).

Idziemy, a smutek toczy mnie niezmiennie. Jak był na początku spaceru, tak i trwa. Puszcza w okolicach Królewskiej, kiedy widzę pusty tramwaj na pustej ulicy. Wszechogólna pustka drąży mnie dotkliwie od środka. Bo czuję ewidentny brak, nawet nie na ulicy, a w środku. Tęsknię za ludźmi, za znajomymi, nieznajomymi, jakimikolwiek, choćby dlatego, że ich obecność sprawia, że życie wre, że wszystko staje się wokół bardziej żywotne. Niczym zew, wzywa mnie od środka moja natura stadna.

No więc płaczę, na końcu tej podróży, a kilka kroków od Żabki po prostu pękam. Łzy leją się po maseczce w koty, cała nasiąka, wilgotnieje, być może z falą pochłania wirusa, który bezwiednie kolonizuje się od środka w moim organizmie, a następnym rzutem zasiedli Mojego. Tak więc zmieniam czym prędzej maseczkę, na prototyp – z pościeli w paski i próbuję wewnętrznie przemówić do siebie, odnaleźć wszystkie jasne strony tej sytuacji. Idzie ciężko, ale próbuję przez jedną ulicę, potem dwie. Mój przestaje się niepokoić, trwożyć, bo jak to facet nie ma pojęcia, co takim przypływem nagle zrobić i podejmuje działania desperackie. Spogląda na mnie taką uspokojoną z odczuciem ulgi.

Mijamy słup z plakatami, na jednym pomiędzy ogłoszeniem o koncercie Kasi Kowalskiej, a ulotką o pożyczkach plakat z napisem „Jeszcze wrócą piękne dni”. Niby nic odkrywczego, a jednak pomaga.

 
 
 

Komentarze


bottom of page