Wyprawa do apteki
- Koronablog
- 15 mar 2020
- 2 minut(y) czytania

Kłopoty natury zdrowotnej, niezwiązanej z epidemią zmusiły nas do odwiedzenia apteki dyżurnej. Idziemy. Pusto. Mijamy panią z pieskiem, patrzy nieufnie, omija łukiem. Dalej pan, nie patrzy na nas, twarz zakryta szalikiem. Ulice szare i puste, pomyka kurz, reklamówka - pułapka na gołębia. Jakoś mniej zabawnie, gdy się tak idzie. Smutne myśli, szare myśli, zakurzone. Ręce w kieszeniach, odizolowane od przypadkowego kontaktu z czymkolwiek.
Docieramy. Pod apteką niewielka kolejka. Nakazane półtora metra zachowane. Nikt na nikogo nie patrzy. Jeden odwraca się, drugi szura butami, trzecia w rękawiczce przebiera po smartfonie. Niełatwo, ale jakoś daje radę. Czekamy, we dwójkę, tylko my stoimy siebie blisko, bo jeśli skażeni, to przecież oboje. Odwracamy się w stronę parku, jest tuż za nami. Panie z pieskami, panie bez piesków, jak pionki na szachownicy, poruszają się zrywami. Z boku zadrzewiony placyk. Ptaki wyśpiewują arie na maksa, jakby ich nic nie blokowało. Słychać je w tej ciszy, która na ogół kaleczy uszy, tak jest nienaturalna. Odcienie szarości na niebie, ani śladu niebieskiego. I wszędzie te ptaki.
Do apteki wchodzimy z kopa, jak uczą na instrukcjach. Kurtka niebezpiecznie dotyka ściany. Na ścianie może czaić się złe. Oczy wyświetlają ścianę obłożoną strzępiastymi wiruskami, malutkie, zielone, może niebieskie, kto wie, która wizualizacja bliższa prawdy. Pani za szybką w bezpiecznym oddaleniu. Bez maski. Długo gmera gołymi dłońmi w szufladach, doradza, napomina. Mój asekuruje mnie, to z prawej, to z lewej – bylebym plecaczkiem nie dotknęła kontaktu, żebym się nie zbliżała, co i dla nie i dla pani nienajlepsze, choć po twarzy widzę, że ona już odpuściła. Po prostu nie da się na maksymalnej uwadze non stop, bez ubrań roboczych, które rozeszły się, jeszcze przed zarazą. Ubiegając i tych, którzy pilnie tworzyli krzywe logarytmiczne, bo i oni ruszyli na zakupy zbyt późno. Bo niektórzy idą zwyczajnie na węch, na spryt, który ich w życiu prowadzi i wykupują. Czy im się przyda, czy nie. Jeden gostek w Stanach wciąż nie może się pozbyć płynu dezynfekcyjnego, bo go kupił hektolitry, licząc na szybką kasę. Ale i w świecie internetowym solidarność się zdarza, solidarność epidemiologiczna zwłaszcza, której obraz często możemy obserwować ostatnio przy zrzutkach na lekarzy emergency, przy nocnych dzierganiach maseczek, przy szpitalnym cateringu ekstra.
Komentarze