top of page

Wirus w chmurze


Ostatnie zakupy. Na półkach niewiele. Wspominam prorocze wizje Mojego, że tak będzie, on kiwa głową zatroskany, a jednak widzę przebłysk satysfakcji, że przewidział.


Ryżu nie ma, kasza tylko w paczkach, nie porcjowana. Papieru toaletowego brak. I oczywiście półki po żelach antybakteryjnych jak puste pola po żniwach. Analizuję kartkę, rozważam. Próbuję przewidzieć co i jak, żeby nie zbrakło, gdyby podobnie jak w Chinach zaspawali nam drzwi klatki na dole. Mój ma nastrój refleksyjny. Odpuścił, widząc, że przejęłam logistyczną inicjatywę i obserwuje okolice, raz na czas zmuszony tylko przełożyć coś większego z półki do koszyka. Widzi starszego pana z dwoma koszykami – każdy toczony jedną ręką. Pan ubrany w szary płaszcz i pilotkę, twarz z wyrazem, którego dawno nie widywano, acz Mój pamięta z czasów stanu wojennego, kiedy to zakupy utożsamiano z łowami. Trofeum pana to połacie mąki oraz cukru, piętrzą się, wypełniają koszyk. Dalej kasza, która już tylko w paczkach, marchewka, no i ziemniaki. Przy brzegu leży nieśmiało para herbatników. Taniutkich. Taka to fanaberia przy tych wszystkich produktach pierwszej potrzeby. Drugi koszyk wypełniony po brzegi wodą Polaris. Pan pcha, toczy, jakby walczył o życie. Mój porzuca nasz skromny dobytek i pomaga. Początkowa nieufność ustępuje, gdy pan widzi, że Mojemu dobrze z oczu patrzy, że raczej z pomocą, niż na szaber. Idą, noga w nogę w kierunku kasy, po drodze pan zwierza się Mojemu z niepokojów, że cała emerytura na to poszła, nie wiadomo, co będzie potem. „A co by to było, panie, gdybym dobrej emerytury nie wyciągnął, jak co poniektórzy?”


Godzinę później wieziemy nasz koszyk po taśmie. Gawiedź z naprzeciwka patrzy na to z krzywymi uśmieszkami, są ponad to. Tymczasem minuty mijają. Wirus wędruje w chmurze ponad naszymi głowami, bierze, co dają, nie wybiera.

 
 
 

Comments


bottom of page