Samotność izolatki
- Koronablog
- 27 mar 2020
- 1 minut(y) czytania

Niby emocje trochę opadają. Oddychamy spokojniej, śpimy spokojniej. A jednak krew mrozi żyły, kiedy słyszy się, że wirus może dopaść nagle, znienacka, przycisnąć gardło, przydusić. Ból w piersi i panika – słuchamy relacji tych, co przeszli. Samotność izolatki, cztery głuche ściany, minutowe wizyty personelu, zamaskowanego, więc nie możesz nawet spojrzeć w oczy, rzeczywistość z kosmosu. Często myślę o mamie, która w wieku 83 lat przeszła świńską grypę. Teraz rozumiem jej rozpacz, panikę, kiedy zamknęli ją w izolatce, teraz już wiem, dlaczego była dla wszystkich taka przykra (pozostała legendą). Bo strach i głucha samotność wyciągają z człowieka wszystko co złe, wszystko, co brzydkie, zniekształcają obraz tego, co się widzi oraz obraz siebie. I człowiek musi z tym potem żyć, robić dobrą minę, udawać, że nic się w końcu nie stało, zakrzykiwać, bo wrażenia nie da się zapomnieć, choćby zapomniało się fakty.
A miało być lżej, z odpuszczeniem. Kiedy się odpuści, myśli wyłażą na wierz, jak mrówki na wiosnę. Rozłażą się, nie możesz za nimi nadążyć.
Teraz na przykład leżę, światło przygaszone, Mój śpi. Kiedy mrużę oczy wciąż widzę pod sufitem koła. Te koła, które rysują w Indiach przed sklepami ze względów bezpieczeństwa. Człowiek schwytany w pętlę, odseparowany od drugiego, jasno określony granicami. Czy kiedyś pokonamy te granice, czy zawsze zostanie w nas poczucie zagrożenia? Nagle wydają się objawieniem te wszystkie lęki, które przynosimy od lat ze sobą do psychologa. Może wcale nie były nieuzasadnione? Może po prostu podświadomość o wszystkim wie znacznie wcześniej?
Comments