top of page

Pandemiczny spacer


Pierwszy spacer czasu izolacji. Mój chodzi od rana jak po klatce, usztywniony, spętany. To znak, że musi wyjść, wypuścić na wiatr myśli, emocje i co tam. Boję się, ale idę z nim, bo słońce, bo ciepło, bo pojawia się w człowieku jakiś bunt. Niech się dzieje co chce, myśli się gdzieś tam w środku, a jednak dezynfekuje się klamkę i wskakuje do samochodu, by się oddzielić przed Wczorajszym, który sunie jak pociąg po piwo. Wiem to, bo jego zarazowa panika nie dopadła i wita się z kumplem z klatki wylewnie, deklarując powód spaceru. Potem idą już razem kompletnie ignorując zakazy, otwarci na siebie i świat.


Zazdroszcząc tego luzu, z poczuciem odpowiedzialności, które wgryzło się w skórę i naznacza nas boleśnie ruszamy, jedziemy, docieramy.


Pomiędzy tym widzimy opuszczone miasto, ale to już widok codzienny - lekko drżymy na myśl, że przez dwa tygodnie tak bardzo można przywyknąć do klimatów niecodziennych, pocieszamy się, że to być może z racji intensywności przeżywania.


Wychodzimy z auta na skraju lasu, przed nami polana, dalej droga (asfaltowa) z przerwami na las. Mój ma plan. Chce odbić na prawo za obserwatorium astronomicznym. Idziemy. Wiatr przyjemnie wyziewa kurz z głowy, wdziera się uszami poprzez czapkę. Niby ciepło, a jednak zimny wiatr. Mój wystawia na niego głowę, bez osłon, widać, że jemu kurz doskwiera mocniej. Mruży oczy do słońca. Przyjmujemy je na skórę jak drogocenny kosmetyk,  a nawet więcej, coś, czego się pragnie z tęsknotą. Łzy kręcą się pod powiekami, jakoś tak dziwnie wrażliwi jesteśmy w okolicznościach przyrody, jakoś tak odarci z osłonek. Idziemy w milczeniu aż docieramy do asfaltówki. Tu trzeba uważać, bo mimo, że ruch niewielki, to jednak jest. Jedzie na przykład gościu traktorem, wolno, powolutku. Tuż za nim kłębi się kabrio. Widać, że niecierpliwie, nie taką miał myśl, gdy wybierał się na przejażdżkę, szczęśliwie traktor odbija w bok i gostek z kabrio może ruszyć z impetem. Przejeżdża obok, kaszkiet, okulary przeciwsłoneczne i maska  z filtrem. Oto znak czasów. Tylko przez moment zastanawiamy się, przed czym chroni go maska, przed wiatrem, a może spalinami. Widok jest niecodzienny, ale ostatnio nabywamy jakąś łatwość w przyjmowaniu abstrakcji. Nic więc sobie niemal nie robimy również z tej, że gdy docieramy już do brzozowego lasku, w którym jeszcze cztery lata temu były zaledwie gałązki oraz widok, nie zaskakuje nas przebiegający na ugiętych nogach staruszek w bokserkach. Facet znika na prostej do chałupki, a my zszokowani tylko odrobinkę ruszamy na wzgórek. Myślimy, co by było gdyby tak zamieszkać na wzgórku, na przykład od południowej strony. Miło pomarzyć, pokontemplować, nawet z widokiem na miasto w oddali, z drugiej strony z widokiem na góry. W dole Kraków Airport, wyciszony, nieruchomy, wiatr nad nim hula. Dopiero po chwili zastanawiamy się, że na pasach i ponad nimi nie dzieje się nic. No bo samoloty nie latają przecież, stoją, jak koronawirusowy świat, w którym aktywność skupia się tylko w ośrodkach medycznych.


Przez chwilę tak trwamy, patrząc w przyszłość, która sięga daleko za te góry w oddali, widoczne tak wyraziście. 

 
 
 

ความคิดเห็น


bottom of page