Melancholia
- 5 gru 2020
- 2 minut(y) czytania
Zaktualizowano: 8 gru 2020

Wieczorny spacer po Krakowie. Idziemy z Moim spłoszeni trochę,
bo godzina 19, a na Długiej spotykamy jedną parkę, staruszka i gang rowerowy. Poza tym pusto. Ulica pięknie oświetlona latarniami i jarzeniówkami z ciągu Żabek. Cicho, tramwaje jeżdżą z rzadka, żaden podczas naszej przechadzki. Na ulicy słychać nasze kroki, odbijające się echem od kamienic.
Na ulicach dochodzących do Rynku więcej ludzi, kępkami gromadzą się to na Plantach, to wzdłuż ulic, gdzie w przedpandemicznych czasach huczało klubowe, pubowe życie. Teraz wszystko lekko zmrożone, zakrzepłe w niepewności. Ludzie przechodzący wydają się przymgleni, stłumieni. Tak te zakazy nas przyblokowały psycho-mentalnie, że albo wycofanie, albo protest – nic pośrodku. Mijamy kafejkę i zatrzymuje nas napis „UMIERAMY” – jest jak cios w brzuch, jak wróżba, co przez moment wywołuje popłoch, burzy nastrój, niespecjalnie szampański już dotąd. Przez chwilę stoimy i wpatrujemy się tępo w szyld kafejki, w zaproszenie po kawę na wynos, w informacje okołopandemiczne. Ile takich kafejek, sklepów, drobnych firm skończy niebawem swój żywot, ile odejdzie w zapomnienie, ciągnąc za sobą w dół ludzkie marzenia?
Na końcu Sławkowskiej tuż przed Rynkiem brama wypluwa muzyków, rozpoznajemy ich po futerałach i maskach w nutki. Cieszą się, potrząsają statywami do instrumentów, pulpitami. Była próba albo tajny koncert, debatujemy, jedno czy drugie, fajny mieli wieczór, dużo radości, odbijamy się od niej spłoszeni, introwertycznie ukierunkowani, ich radość przez nas przenika. Takie to duchy krakowskiego covidowego wieczoru, inne niż przez stulecia. Inne to miasto. Faluje, zmienia się, przechodzi własną wewnętrzną przemianę, ten rok zmieni je na zawsze, coś poprzestawia, coś przemieści, jak i w nas samych.
Na Rynku więcej życia. Iluminacje świąteczne. Roztrząsamy przez chwilę, czy światła nie obciążają drzewka przy Ratuszu. Mój śmieje się, że przecież to lampki ledowe, nie obciążają, nie grzeją. Ściągają po prostu uwagę - a nuż drzewa to lubią, tak jak ludzie. Idziemy dalej w Wiślną, gdzie widzimy pierwszy punkt plenerowy z grzańcem. Będzie tych punktów wiele, tak żyje nocny Kraków, kiedy nie można zejść do Piwnic (lub nic się o tym nie wie). Kółkami, łukami stoją ludzie przy grzańcowniach, przy pączkarniach i kebabowniach na dokładkę. Jedzą ludzie, z ust im paruje, choć aż tak zimno nie jest. Jednakże wieczór chłodny, a w nich grzaniecki żar krąży, tęskni za tym co było, zlękniony, że tamto nie wróci, w nieustannym napięciu.
Sklepy zamknięte, tylko pani z czapkami stoi w bramie, mierzymy, czy coś podejdzie Mojemu. Tak by się chciało zdobyć jakąś pamiątkę po tym magicznym skądinąd spacerze, bo poczucie nierealności towarzyszy nam cały czas, jakbyśmy we śnie jakimś przebywali, snuli się ulicami Krakowa, stopy nam ciążą, choć na grzańca nie stanęliśmy.
Ach, fajnie byłoby się już obudzić.
Comments