top of page

Kryzys


Kryzys. Poczucie totalnego bezsensu. Wydaje ci się, że nic już nie wróci do normy, nic się nie odbuduje, zwłaszcza, że przed całą aferą byłaś w totalnym remoncie.


Przesuwasz kursor po facebooku i widzisz jak zajebiście sobie radzą inni, w chwili, kiedy twoją czaszkę rozsadzają młoty i wszystko krzyczy, zwłaszcza, gdy widzisz ten ustabilizowany rytm wszystkich, dosłownie wszystkich. I widzisz jedną, czy drugą osobę, która zdecydowanie miała w życiu więcej szczęścia od ciebie i myślisz: fuck, dlaczego? Jak to? I oczywiście szukasz winy w sobie, tymczasem ona prawdopodobnie leży zupełnie gdzie indziej, gdzie wzrok nie sięga lub też po prostu wcale jej nie ma.


Gotujesz makaron i starasz się złapać jaką taką równowagę nad tą prostą czynnością, do której naprawdę nie trzeba dużo wiedzy. I nagle słyszysz, że Twój, także w maksymalnym kryzysie wynikłym z martwoty gospodarczej, która już liże nam stopy, wymyśla, że on zajmie się sprzątaniem biurowców. I myślisz : jak do tego doszło, że oboje z całkiem niezłym wykształceniem oraz wiedzą i doświadczeniem, z zimną krwią planujecie tej palmowej niedzieli własny pogrzeb? Pogrzeb marzeń, świadomości, poczucia własnej wartości. Czy to izolacja tak wpływa, wszechpotężny wirus, toksyczna polityka, czy po prostu brak powietrza i słońca?


A słońce było rozkoszne, panoszyło się po balkonie, wlewało przez okna, mościło na dywanie, kanapie, jakby wszystko do niego należało. Byłam tam, na balkonie i wyszłam, bo mi było po ludzku żal, że oto wiosna taka pogrzebowa z racji lęku wirusowego, ale także z racji braku perspektyw, co objawiło się nagle, redukując życie do podstawowych potrzeb. Bo taki będzie ten powirusowy świat? Że twoja praca się tu nie przyda, nie nakarmi nikogo, nie obsłuży. Można będzie bez niej wyżyć, choć w tej właśnie chwili, gdy to się dzieje, zapewnia ci kroplówkę, respirator, podłącza cię do płucoserca, bez tego mogłabyś już nie żyć, reanimacja na nic by się zdała. I takie to realia, taki ten świat. Być może twoja praca nie tylko tobie uratuje kiedyś życie, ale zapewne trzeba będzie uprzednio wkroczyć w kolejny etap przejściowy, który z racji urodzenia czy szczęścia, za każdym razem stanie się koniecznością. Ile tych korytarzy już przeszłaś? Za każdym razem korytarz, bardzo mało twardego lądu, czegoś, co może dać grunt, wypchnąć kapkę wyżej, tak, by tym razem korytarz nie był koniecznie potrzebny.


Tymczasem w Lombardii na parkingach stoją bezpańskie samochody. Pieką się w tym kwietniowym słońcu i czekają na właścicieli, którzy nie wrócą. Kiedy to widzisz, od razu zmienia się perspektywa. Może ten nowy korytarz, to nie jest znowu taka zła opcja? Przynajmniej możesz jeszcze iść.

 
 
 

Comentarios


bottom of page