top of page

Koronawirus szaleje


Wahania nastrojów. To jakieś wydarzenie napawa nas nadzieją, że jakoś to będzie, jakoś z tego wybrniemy i wyjdziemy na swoje, to znów wpadamy w dół, bo kontrahent nie odbiera telefonów, myślimy: wycofał się, bo to teraz powszechna strategia. Strategia przetrwania.


Warczymy na siebie. Aż dziw bierze, że zamierzamy się pobrać w przyszłym tygodniu, prawda? Tak. Mamy taki szalony zamiar. Szalony, bo czyż to czas na takie ekstrawagancje? A jednak to zaraza, nie coś innego, popchnęła nas do konkretnych deklaracji, oraz strach. Że oto któreś z nas ugrzęźnie w izolatce, daleko od świata, daleko od ludzi (odseparowany grubą warstwą fizeliny i plastiku przyłbic), a to drugie nie będzie mogło nawet zasięgnąć żadnych wieści o losach chorego. Decyzja przyszła szybko. Jednego przedpołudnia złożyliśmy wniosek – jeszcze urzędy działały, jeszcze młode i trochę starsze pary siedziały w nerwowej ekscytacji, spoglądając do akwariów z urzędnikami i delikwentami, jak my. A potem: wybór czasu i miejsca. Jak najbliżej. Jak najszybciej. Uśmiechy, gratulacje, opłaty, czas oczekiwania. Drugiego przedpołudnia poszliśmy po obrączki. Sprzedaliśmy jakieś stare złoto, by na nie zarobić. Poprzednie życie, zafundowało nam nowe. Nowy rozdział, który jak sądzimy nadejdzie w przyszłym tygodniu o ile wirus, czy coś równie nieoczekiwanego nie pokrzyżuje nam planów. Obrączki znaleźliśmy całkiem ładne, głównie matowe, z delikatnym akcentem połysku. Są naprawdę w porzo, może nie wymarzone. Ale czy ślub w podobnych okolicznościach będzie wymarzony? Choć z pewnością nieoczywisty. Może nawet będzie przygodą, może nie spowije nas smutek, gdy bez uścisków będziemy się wymieniać uśmiechami ze świadkami i przyjaciółką. A potem, już przed urzędem, rozejdziemy się każdy do swoich spraw. Zobaczymy. Projekcje nigdy nie pokrywają się z rzeczywistością, więc może to będzie wyglądać zupełnie inaczej?


Ale dziś jest środa. Kopię swój korytarzyk, wierząc, że coś z tego jednak będzie, choć świat nie do końca potwierdza moje oczekiwania, na jakichkolwiek etapach. Naiwność jest tu bronią. Na szczęście tego mi nie brakuje. Podnoszę się i znów wierzę, że jednak wszystko będzie inaczej, że jednak to szczęście, na które tak czekam od zawsze, nadejdzie. Szczęście to ma kolor kolorowy, zaiste, zawsze widzę go raczej intensywnie niż w pastelach. Szczęście to ma w sobie spory ładunek spokoju. Południa oraz zmierzchu. Jest tam morze i są tam drzewa. Ogólnie zielono i dużo natury. Nie jestem w tym oryginalna. I ta tęsknota za spokojem, za bezpieczeństwem, spełnieniem jakimś – to chyba jakiś motor. Prostuje. Podnosi z ziemi, całą ubłoconą, z kręgosłupem lędźwiowym spętanym dyskopatią w kręgach L4/L5.


A tymczasem koronawirus szaleje. Jesteśmy wciąż jakby poza, choć podejście nam normalnieje. Mój chodzi więcej i boi się mniej. Ja odwrotnie. Ale czas wyściubić nos, sprawdzić, czy podołam lękom, czy nadal wirus będzie mi się wizualizował na kasach, na poręczach niczym lepka maź, groźna maź, choć jak donoszą wieści z portali naukowych wirus mutuje raczej łagodniej, raczej przyjaźniej. Na razie jednak doniesienia o cierpiących nie napawają spokojem. Kolejne DPS – y, zwłaszcza w tych mniejszych miejscowościach, padają pod naporem choroby, braku sprzętu i personelu, permanentnego zmęczenia. TV cała nasączona tym cierpieniem, relacja, na relacji, a w tle panoszy się bezdusznie polityka. Nie dam się w to wciągnąć, wolę pozostać w niszy, posłuchać tych cierpiących, gdzie leży prawda.


Mamy ponad 5200 stwierdzonych zakażeń, 159 zmarłych.


A w Ekwadorze brakuje trumien, więc pakują ciała w kartonowe pudła. I tak je potem wiozą. Rzeczywistość roku 2020 przekraczająca wyobrażenia filmowców. Chciałoby się wcisnąć jakiś reset.

 
 
 

Comments


bottom of page